Wojciech Liszka o Szczecinie i swoich początkach z gwizdkiem
Pierwszą część wywiady z sędzią Wojciechem Liszką można przeczytać na Eska Szczecin News. Teraz pytamy o miejsce urodzenia arbitra. Jak wspomina Szczecin? Jak postrzega szczecińską scenę koszykówki?
Pod blokiem na ul. Santockiej zapragnąłem jako dziecko być częścią największych wydarzeń sportowych. Moje pierwsze rzuty do kosza miały miejsce w sali gimnastycznej oraz na boisku Szkoły Podstawowej nr 51 w Szczecinie. Niezliczone popołudnia i wieczory spędziłem, grając w koszykówkę z kolegami na boiskach IV i VII Liceum Ogólnokształcącego oraz na boisku przy ulicy Ostrawickiej, które jako pierwsze w mieście miało metalowe siatki na obręczach i stało się mekką dla ówczesnych miłośników streetballu.
Pierwszy raz wziąłem gwizdek do ręki, by poprowadzić mecze międzyklasowe w I Liceum Ogólnokształcącym, do którego uczęszczałem. Po zdobyciu uprawnień sędziowskich moim debiutem był mecz ligi amatorskiej SLAK w legendarnej hali przy ulicy Kordeckiego (obecnie Tenisowej).
Miał Pan innych towarzyszy od gwizdka? Wszak początki wykonywania takiego zawodu to często też socjalizowanie się z innymi arbitrami, przedstawicielami tej dyscypliny.
Udało nam się stworzyć grupę kolegów, a później przyjaciół, których łączyła wspólna pasja i chęć doskonalenia się. W tamtych czasach nie mieliśmy dużego dostępu do wiedzy, więc uczyliśmy się na podstawie własnych doświadczeń. Jeśli ktoś na nas krzyczał, oznaczało to, że prawdopodobnie popełniliśmy błąd. Jeśli nasze decyzje były akceptowane, interpretowaliśmy to jako dobre sędziowanie.
Z perspektywy czasu oceniam ten okres jako absolutnie kluczowy dla rozwoju całej naszej grupy i mnie samego. Sami zorganizowaliśmy sobie salę w SP 6, aby co wtorek spotykać się na szkoleniach z przepisów, a potem grać w koszykówkę i spędzać czas towarzysko, m.in. w klubie "Dwie-Trzecie". Niedzielne wieczory, kiedy wracaliśmy z meczów w różnych częściach województwa, były okazją do spotkań na turniejach bilardowych, podczas których rozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło, jakie mieliśmy przygody i problemy, wymienialiśmy się doświadczeniami, a jednocześnie zacieśnialiśmy nasze relacje, które w większości przerodziły się w przyjaźnie na całe życie.
Jak wyglądały przygotowania do kolejnych meczów? Podejrzewam, że w grupie raźniej było przyuczać się nowego fachu i pogłębiać zainteresowanie.
Legitymacja sędziowska dawała uprawnienie do darmowego wstępu na wszystkie mecze koszykówki w regionie. Siedzieliśmy za linią końcową na hali przy ul. Twardowskiego i zachwycaliśmy się ówczesnymi sędziami ekstraklasowymi. Próbowaliśmy wyłapywać to jak się poruszają, sygnalizują, komunikują z graczami. Warto wspomnieć, że z tej grupy wywodzą się dziś trzej sędziowie, którzy z powodzeniem działają na arenie międzynarodowej, oraz bardzo dobry sędzia ekstraklasowy, który również miał potencjał, by dołączyć do tego grona. Jeden wyjechał do Norwegii i prowadzi tam mecze najwyższej klasy rozgrywkowej. Dwóch z nas – Piotr Pastusiak i ja – miało zaszczyt sędziować finały igrzysk olimpijskich: Piotr prowadził finał kobiet w 2016 roku w Rio, a ja spełniłem swoje marzenie teraz w Paryżu.
Można powiedzieć, że sędziowanie finału igrzysk olimpijskich to nie tylko wielkie dokonanie, ale również udowodnienie samemu sobie, że gonitwa za marzeniami się opłaca. Czy ma Pan jakieś rady dla młodych zawodników lub sędziów?
To dowód na to, że jeśli ktoś ma wielką pasję, to nie ma rzeczy niemożliwych do osiągnięcia. Zawsze powtarzaliśmy sobie, że niezależnie od przeszkód, na które można natrafić, zawsze będą potrzebni dobrzy sędziowie. Jeśli będziemy wystarczająco dobrzy, dostaniemy swoje szanse – tak właśnie się stało. Ogromny szacunek należy się panu Jerzemu Buczkowskiemu, naszemu pierwszemu mentorowi, który jako jedyny w kraju wychował dwóch arbitrów finałów igrzysk olimpijskich.
Dziś na szczecińskich boiskach widzę wielu młodych graczy, którzy rzucają do kosza z podobną pasją. Są kluby zajmujące się koszykówką młodzieżową na zdecydowanie wyższym poziomie niż w tamtych czasach. Jestem przekonany, że w tym gronie drzemie potencjał na kolejnych arbitrów z naszego regionu. Gorąco zachęcam, aby zapisać się na kurs sędziowski, spróbować. Z perspektywy lat mogę powiedzieć - WARTO.
Panie Wojciechu, dziękujemy za rozmowę!