Wielka odpowiedzialność. Tak może wyglądać występ sędziego koszykówki w finale igrzysk olimpijskich. Faktycznie czuć presję podczas zmagań?
Wojciech Liszka: Odpowiedzialność i presję najbardziej odczuwałem na samym początku igrzysk. To, co mnie uderzyło, to ogromne zaangażowanie zawodników – nigdy wcześniej, mimo że sędziowałem już mecze wielu z nich w różnych rozgrywkach, nie widziałem, żeby tak bardzo zależało im na zwycięstwie. Zauważyłem też, że byli znacznie bardziej wrażliwi na nasze potencjalne błędy niż w innych sytuacjach, z którymi miałem do czynienia. Jednak, im dłużej trwał turniej, ta presja stopniowo malała, a każdy kolejny mecz stawał się dla nas coraz bardziej „normalny”.
Przed finałem oczywiście pojawiły się myśli o ogromnej odpowiedzialności, jaką niesie za sobą sędziowanie tak ważnego spotkania. Wiedziałem, że nasze decyzje będą miały duże znaczenie dla całej dyscypliny, dla FIBY i dla drużyn biorących udział w meczu. Szybko jednak te myśli przekształciły się w konkretne, zadaniowe podejście. Traktowałem finał jako kolejny mecz, w którym musiałem skupić się na odpowiednich pozycjach, precyzyjnej ocenie sytuacji na boisku i podejmowaniu decyzji tylko wtedy, gdy byłem stuprocentowo pewien.
Dobre przygotowanie oraz doświadczenie zdobyte w poprzednich meczach na igrzyskach sprawiły, że wychodząc na boisko, nie czułem już stresu. W trakcie meczu również nie odczuwałem presji – to był po prostu kolejny mecz, który wiedziałem, jak poprowadzić, by zakończył się sukcesem.
Które momenty są najtrudniejsze? Przygotowanie do spotkania, sam rytm meczowy czy stawanie oko w oko z zawodnikami?
Wojciech Liszka: Zastanawiam się, jak najlepiej odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ szczerze mówiąc, nie przypominam sobie stresu związanego z tym spotkaniem. Bez wątpienia najwięcej napięcia odczuwałem na początku turnieju. Z czasem jednak człowiek wchodzi w pewien rytm, w swego rodzaju trans, i zaczyna skupiać się wyłącznie na zadaniu, co z dnia na dzień przekłada się na lepszą formę.
W skali całego turnieju najtrudniejsze dla mnie były chwile przed pierwszym meczem, kiedy wychodziłem na boisko po raz pierwszy. Z każdym kolejnym meczem stres stopniowo zanikał. Mogę tylko dodać, że sędziowanie finału igrzysk olimpijskich w stanie, w którym można w pełni skupić się na grze i nie stresować się sytuacją, to chyba najlepsze, co może się przytrafić – zarówno dla przebiegu meczu, jak i dla osobistego doświadczenia.
Obejrzałem finałowy mecz, trudno jest sędziować zawodnikom takim jak Kevin Durant czy LeBron James? To jednak gwiazdy światowego formatu, mogą mieć swoje wymagania co do obsady sędziowskiej.
Wojciech Liszka: Zawodnicy nie mają wpływu na to, kto sędziuje ich mecze. Myślę, że nasze własne wymagania wobec siebie oraz standardy narzucane przez FIBA są tutaj znacznie bardziej istotne.
Czy trudno jest sędziować takim zawodnikom jak Kevin Durant czy LeBron James? Moim zdaniem nie. Niektórzy zawodnicy komunikują się więcej, inni mniej, ale ogólnie rzecz biorąc, komunikacja z graczami tego kalibru jest po prostu profesjonalna i rzeczowa. Obie strony są nastawione na pozytywną i merytoryczną wymianę zdań, kiedy jest to konieczne, ale jednocześnie każdy rozumie swoją rolę i koncentruje się na swoich zadaniach, zamiast ingerować w zadania drugiej strony. Emocje oczywiście pojawiają się, ale nie mają one charakteru niesportowego.
Pana towarzyszami byli sędziowie z Hiszpanii i Panamy. Jak wygląda dobór składu sędziowskiego na takie spotkanie? Znaliście się wcześniej?
Wojciech Liszka: Grupa sędziów wyselekcjonowana do prowadzenia meczów na igrzyskach olimpijskich to grono sędziów FIBA, którzy są najczęściej nominowani na duże imprezy międzynarodowe. Z Julio Anayą z Panamy miałem okazję sędziować jedne z najważniejszych meczów w mojej karierze, w tym finał Mistrzostw Świata Kobiet w Sydney. Z Antonio Conde spotykam się regularnie podczas meczów europejskiej Basketball Champions League.
Z obydwoma sędziami mieliśmy też wcześniej okazję współpracować, prowadząc mecze w Paryżu. Z Julio sędziowaliśmy wcześniej ćwierćfinał Serbia-Australia, a z Antonio półfinał Niemcy-Francja. Lubimy się i szanujemy, więc nawiązanie współpracy w finale było stosunkowo proste.
Który z reprezentantów USA lub Francji zrobił na Panu największe wrażenie? Niekoniecznie sportowe.
Wojciech Liszka: Jestem arbitrem, zawodnicy nie powinni wywierać na mnie żadnego osobistego wrażenia. I nie wywierają. Potrafię jednak docenić ich kunszt sportowy, etykę pracy oraz umiejętności. Bez wątpienia zawodnicy tacy jak LeBron James czy Giannis Antetokounmpo imponują swoją fizycznością – różnica między nimi a innymi graczami na boisku jest wyraźnie zauważalna. Nie sposób również nie docenić talentu rzutowego Stephena Curry'ego i jego wkładu w mecz finałowy, szczególnie w końcówce czwartej kwarty, co zapewne przejdzie do historii.
Wiktora Wembanyamę znam jeszcze z Mistrzostw Świata U19 w 2021 roku, gdzie sędziowałem finał USA-Francja. Wtedy Wiktor był liderem drużyny francuskiej, a Chet Holmgren liderem drużyny Stanów Zjednoczonych. Stany Zjednoczone wygrały wtedy zaledwie dwoma punktami. Niesamowite jest to, jak Wiktor się rozwija – wyraźnie widać, że jego etyka pracy jest na najwyższym poziomie.
Zapytam o perspektywę parkietu. Podczas finału musi być niesamowita atmosfera, nad którą trudno zapanować. Jak wygląda docieranie do koszykarzy z poziomu boiska? Jest dużo krzyku?
Wojciech Liszka: Igrzyska olimpijskie to wydarzenie pełne pięknych emocji, a doping na nich ma zazwyczaj bardzo sportowy charakter. Oczywiście, gdy gospodarze grają w finale, można spodziewać się intensywnego wsparcia kibiców przez pełne 40 minut meczu, a atmosfera w hali Bercy była rzeczywiście wyjątkowa.
Udało nam się poprowadzić ten mecz w taki sposób, żeby wkraczać tylko tam, gdzie było to absolutnie konieczne. Gdy wszyscy oczekiwali gwizdka, ten gwizdek na ogół przychodził. Nasze decyzje były przewidywalne, kryteria aplikowaliśmy tak samo dla obu stron. Pozwoliło to zawodnikom, trenerom i kibicom skupić się na grze, zdobywaniu punktów i próbach powstrzymania przeciwnika. Dzięki temu poziom emocji i interakcji na boisku był cały czas pod pełną kontrolą. Były pojedyncze sytuacje wymagające naszej interwencji, które mogłyby wpłynąć na przebieg meczu, gdybyśmy zareagowali inaczej.
Ostatecznie jednak, utrzymaliśmy pełną kontrolę nad meczem, a wszyscy zapamiętali przede wszystkim piękne rzuty, wspaniałe bloki, a nie niesportowe zachowania czy negatywne emocje.
Nasi czytelnicy na pewno chcieliby wiedzieć czy rozmawiał Pan więcej, może bardziej prywatnie, z którymś z zawodników. Czy zamieniliście kilka słów przed lub po meczu?
Wojciech Liszka: Najczęściej wchodzimy w interakcje z zawodnikami, których znamy najlepiej i z którymi najczęściej spotykamy się na boisku. Przed każdym meczem staram się zidentyfikować nieformalnego lidera drużyny i zamienić z nim kilka słów, aby nawiązać relację, która może ułatwić komunikację w trakcie spotkania. Są to jednak głównie grzecznościowe wymiany, które rzadko dotyczą bardziej osobistych tematów.
Jeśli wiem, że dany zawodnik miał ostatnio udany mecz lub ma dobry sezon, staram się to docenić i pogratulować mu. Zdarzyło się też, że kierownik drużyny wspomniał mi o urodzinach jednego z zawodników, więc podszedłem, aby złożyć mu życzenia. Podobne gesty spotykają mnie ze strony zawodników. Uważam, że takie normalne, ludzkie interakcje są jak najbardziej pożądane.
Wolę jednak nie podawać konkretnych nazwisk. Prywatna rozmowa pozostaje prywatną rozmową.
Panie Wojciechu, dziękujemy za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów.
Polecany artykuł: