Prof. Jerzy Sieńko pomaga na froncie. Znany chirurg o pomocy innym
Szczeciński chirurg jest znany głównie ze swojej pomocy drugiemu człowiekowi. Według niego wyjazd na front był oczywisty, szczególnie gdy brakowało lekarzy. Na początku jako konsultant wojewódzki dostawał zapytania, czy na terenie województwa zachodniopomorskiego, da się rozlokować ukraińskich żołnierzy, którzy wymagaliby natychmiastowego leczenia. Przypomnijmy, to ponad 1000 km! Profesor stwierdził, że transport to nie jest najlepszy pomysł, dlatego pojechał na miejsce z opatrunkami i lekami. Na front wybrał się ze swoim znajomym chirurgiem. Jak wspomina, już pierwszego dnia w Tarnopolu, przywitały ich syreny alarmowe.
- Jest to niewątpliwie duży dyskomfort, bo te syreny są przecież po to, by ostrzegać przed zagrożeniem życia bądź zdrowia. Jest syrena, a nic nie spada i nie wybucha – więc człowiek się przyzwyczaja i cieszy, bo akurat alarm był fałszywy albo rakieta nie doleciała czy została zestrzelona. 50 kilometrów dalej od naszej siedziby rakiety trafiły w przychodnie. Teoretycznie mogły więc być wycelowane także w szpital, w którym przebywaliśmy – opowiada profesor.
Wspomina też, jak wygląda sytuacja z żołnierzami z frontu.
- Skoro świt przyjechaliśmy do szpitala, gdzie akurat byli zwożeni z linii frontu ranni żołnierze. Oni są zaopatrywani pierwotnie bezpośrednio na froncie, a potem przewożeni do typowych szpitali. Smutek, żal na ich twarzach, taki żal, że to wszystko się dzieje. To wszystko odbywa się w ciszy. Nie ma takiego typowego gwaru czy hałasu związanego z pracą szpitalnych Izb Przyjęć. Wszystko tu jest uporządkowane, bardzo profesjonalnie przygotowane do przyjęcia rannych. Skutki wojny to wielkie cierpienie, ale i cisza milczenia nad ludzkimi dramatami przerywana jedynie jękami bólu rannych. Czegoś takiego nie da się zapomnieć. Wojna to wielkie zło. Twarze żołnierzy to widok, który zapamiętam na zawsze – kończy
Prof. Marek Myślak leczył na froncie. Przeprowadził kilka transplantacji
Znany na całym świecie transplantolog z Nowego Jorku, prof. Robert Montgomery, zgłosił się do szczecińskiego lekarza z zapytaniem, jak wygląda aktualna sytuacja w Ukrainie. Sama chęć pomocy zmotywowała transplantologa ze Szczecina do pomocy Ukraińcom. Szybko nawiązał współpracę ze szpitalem we Lwowie. Jak zaznacza, na jego szczęście, podczas pobytu u naszego wschodniego sąsiada, nie uruchomił się ani razu alarm. Lekarze w Ukrainie przywitali go bardzo entuzjastycznie, chcieli pracować i nie bali się zastanej sytuacji. Podczas krótkiego pobytu, zaplanowano kilka przeszczepów nerek oraz przeszczep serca.
- Pierwsze przeszczepienie nerek wykonał prof. Bob Montgomery przy asyście dr. Maksyma Oviechtko, a kolejne w odwrotnym układzie. Obie transplantacje poszły doskonale z natychmiastowym podjęciem funkcji przez przeszczepione nerki. Byliśmy także zaangażowani w konsultowanie pacjentów, ustalanie ich dalszego leczenia, podejmowanie decyzji terapeutycznych i wymianę poglądów - mówi lekarz.